Trzy Dymy
Trzy dymy w lewo, trzy dymy w prawo
Idziemy wolno, idziemy stawem
Tkniemy przestworza, tylko spokojnie
Matka natura obsypie nas hojnie
Każdy krok jest święty
Indiańskich modlitw odmęty
Pójdą dymem w lewo
W baoabu drzewo
Woła nas krew słońca, śpiewu nie ma końca
To punkowa fala, która z nóg nas zwala
Przemoc, twarde rymy
Idą tu w trzy dymy
Jak na trzeciej wojnie
Obsypani hojnie
Mak
Dwanaście mew na loncie
To morza wieczne prącie
Znów nie mam nic na koncie
Olejem was osądzę
Trzymajcie hardo maszt
Przeklinam walkę klas
Nie mylić z trwaniem kast
Kulturą w dziki las
Gdy karta zacznie śpiewać
Przebudzi się nieznacznie
Gorączka miast rozgniewa
Kobietę zbitą masztem
Hej tam na gnieździe, gdzie dno jest szalone
Kapitan zgwałcił dziewiątą żonę
Pieśniarz statkowy złamał przeponę
I szlag
Wszystko poszło w mak
Przywara
Stawiam się strumieniem
Staję się kamieniem
Wiążę się rzemieniem
Świeczki gaszę cieniem
Żyję póki żyję, tyję poki tyję
Chudnę póki chudnę, chodniki są wciąż brudne
Klimat się nie zmienia
Pajac mnie oczernia
Zawsze tu tak było
Zabij klina żyłą
Im więcej mówisz tym mniej wiesz
Ze smyczy spuszcza cię mój pies
Odzywaj się gdy milczysz
To rada cichych wilków
Milcz gdy się odzywasz
To rada głośnych przywar
Topografia
Flora fauna oceaniczne
Idą w komfort den atmosferycznych
Trawią atrament wiertarek elektrycznych
Niosą pieśń delfinów stratosferycznych
Zadzwoń do Neptuna
Neptun trzyma widły
Zbrzydły mu rowery
Sosny też mu zbrzydły
Topi to jak wosk
Trawi to jak szkło
Brodzi wśród winorośli
Odgarnia z włosów kości
Siedzi długo, płacze
Nad fantazji losem
Zgina morskie fale
Brzegi grodzi kosą
Morze głaszcze rosą
Próchnica w Biały Dzień
Impreza z dzisiaj, wczorajsza konferencja
Grzebieniem misia zarżnęła dekadencja
Pamiętaj kotek, że nie śpi konkurencja
Każdemu liderowi kiedyś kończy się kadencja
Biegnij twórz przez przestrzeń zer
Niech nie świeci ci ziemski cel
Gąszcz jedynek kopnie cię
Jak próchnica w biały dzień
Widma jezior w pniach skąpane
Nie mówi mi, że miałem talent
Lepiej skocz na spacer z wodą
Idź pod rękę z jej przygodą
Dychaj ciężko, skwarny skwer
Dzikie kaczki mają żer
Zer i jedynek
Żyliśmy przez specjałów chwilę
Testament
Aborygeńskie szlaki
Spływają do białej kloaki
Hinduskie dzieci słońca
Z dala od brzasku końca
Prawią morały żadne
Dnem kładą ruskie żaby
Nikt nie wie, co jest grane
Artysta pisze testament
W Arabskim żaglu nocy
Panna owija cię kocem
Kładzie cię na ołtarzu
Rozpruwa krzyk potwarzą
Prawi morały puste
Dwie pary rąk i usta
Nikt nie wie gdzie jest amen
Artyści piszą testament
Witaj!
Skamielina
Morskie bałwany
Igloo na brzegu
Lodem do Szwecji
Głodem do czego
Wypluj to z siebie
Odsącz pomyje
Jesteś oddechem
Twój magnes żyje
Dlaczego szukać
Taniej podniety
Wódka z hipisa
Ogórek z atlety
Nic nie potrafisz
Afisz już czeka
To skamielina
Białego człowieka
Paproć
Słodycz, która liże kwiat
Siedem piór za drugi świat
Trwa milczenia słodka woń
Meblościanka ścienia toń
Atmosfery nierealne
Grzebią gdzieś serdecznych łąk
Jestem pasożytem nieba
Jak paproci zbędny strąk
Chcesz mnie przyjąć jak sakrament
Mylisz bóstwa moje z kramem
Mylisz czystą wodę z kranem
Jesteś cichym parawanem
Dzikie plaże grabią cegły
Kamienice na dnie legły
To pamiętam z młodych lat
Orion jak jeziorny brat
Igloo
Jeśli chcesz zamieszkać sama
Gdzie arktyczny wicher rwie
Możesz kupić Eskimosa
Zimna jak polarny dzień
Będziesz chować go stabilnie
Aż urośnie świata dach
Będzie ciężki jak wafelki
Kiedy noc uderzy w piach
Potem kupisz sobie pomost
Gdzieś na drugi biegun chwil
Kiedy lód stopnieje trzaskiem
Lepiej uderz w gong i milcz
Wyłącz opowieści z szafy
W telewizji czerń i biel
Włączmy sobie film karate
W ciężkim stylu albo bez
Ku Wyjściu
Przyjaciół ubywa, przybywa
Zmieniają się twarze i myśli
Stoję przed drzwiami pielgrzyma
Światło kierując ku wyjściu
Bezsensowne szczyty
Mijam jak zły sen
Wybieram twoje planety
Lądować tam wciąż chcę
Kapsuła robi się ciasna
Mniej światła barwi dzień
Tak żyję pod twoją falą
W Atlantydzie albo we śnie
Znam kogoś kto pisał podobnie
Kobiecie wybranej przez los
Na rzecz żaglowca "Piorunem"
Skazano ją na stos
Przyjaciół ubywa, przybywa
Ku wyjściu na obcy ląd
Stoję przed drzwiami przybysza
Zza dziwnych dla ciebie stron
Pileczka
Niech cię nie dziwi huragan
Niech cię nie pędzą chmury
Przez ludzkie konwenanse
Znajomo stare bzdury
Niech cię nie gryzą komary
Niech ci nie pęka pomarańcz
Niech nie wyręcza cię wodnik
Sama kłopotom swym zaradź
Śmiało wdepnij w kałużę
Zamień ją w nurty Ganges
Gdybym nie pisał prawdziwie
Dawno trupem bym padł, bo
Każda przyczyna jest dobra
Jeśli szukasz miłości
Twe serce odbije piłeczkę
Gdy dym pójdzie ci w same kości