Featured Post

People C’mon, Wherever You May Roam

C’mon people, people c’mon Walk with me together Into things unknown Into tribal sunrise hanging high above Valleys of your wisdom Mountains...

Tuesday, October 15, 2024

1998-2000 - Golęcin, Darłówko, Marijuana i Cycki.

W 1998 roku miałem za sobą już pierwsze nieśmiałe próby kompozytorskie i tekściarskie. Nagrałem kilka kaset. Do dnia dzisiejszego zachowała się w całości chyba tylko jedna, i jakieś pojedyncze nagrania z tamtego okresu, które zostały zgrane na inne kasety. Już wtedy miałem dość nietypowy gust muzyczny i inspiracje, ale bardziej słychać na kasecie właśnie te inspiracje, niż prawdziwego mnie.

Ta jedna kompletna kaseta, to właśnie "Adam Sandosa". Bardzo się dziwię, że głos brzmi fatalnie, tzn. to mnie nie dziwi, ale że brzmi mało 13-letnio już bardziej.

https://adammajdecki-janicki.bandcamp.com/album/adam-sandosa

4 lata później grałem już inaczej, ciężej, z Mateuszem Nowickim, ale o tym już było.

Na czym chciałbym skupić się tutaj?

Na pierwszych próbach z zespołem. Kasetę "Adam Sandosa" nagrałem sam. Natomiast gdzieś tak pod koniec 1998/początek 1999 zebrało się kilku szczyli w jednostce wojskowej na Golęcinie i grało.

Ja chciałem grać psychodelę (świeżo odkryte "Atom Heart Mother"), ale reszta punk, i jak to w demokracji bywa, anarchia zwyciężyła. Graliśmy punk. Miałem wtedy jeden fajny riff bassowy, i tyle pamiętam. Riff ten najzabawniej brzmi chyba tutaj:
https://ajkaufmann.bandcamp.com/track/elektryczna-oran-ada

Pisałem też dwa "poważne" koncept-albumy zainspirowane Amon Duul II, Hawkwind, Black Sabbath, Budgie, i Pink Floyd - "Hard Rock Zen" i "Mascular Sabotage". Żadnego nie skończyłem, choć do dziś zachowały się teksty i tytuły, które w ten czy inny sposób wykorzystałem w latach 2009-2024.

Punkowe próby w jednostce wojskowej nauczyły mnie wiele. M.in. tego, że w każdej piosence punkowej musi pojawić się słowo "rewolucja", ale nie pamiętam czyj to był pomysł. Nauczyły mnie też, że wszystko pięknieje po tanim winie. Szczególnie latem, kiedy są wakacje i można robić sobie zdjęcia z czołgiem.

Nauczyłem się też grać na basie trochę bardziej niż wtedy, kiedy nagrywałem swoją pierwszą kasetę magnetofonową.

Drugi riff, który napisałem w życiu na bass, był już nieco ciekawszy niż te pierwsze parę nutek "Elektrycznej Oranżady":
https://ajkaufmann.bandcamp.com/track/the-ur-riff

Poza jednostką wojskową na Golęcinie, paroma kumplami i kumpelami z tamtej epoki, sporo nauczyło mnie morze - moim drugim domem na lato było Darłówko. Ale tam też byłem w wersji solo, a kapelę z prawdziwego zdarzenia (choć nadal duet) założyłem dopiero w 2012 roku (Sauer Adler).

Cóż, Wszystko jest Falą, a Wy właśnie trafiliście na zapomniane "Radio Adam 1998-2000".

Cytując Mad Season, "Am I the only one who remembers that summer?" I, obawiam się, że tak.

Marijuana i Cycki!

Sunday, October 6, 2024

People C’mon, Wherever You May Roam

C’mon people, people c’mon
Walk with me together
Into things unknown
Into tribal sunrise hanging high above
Valleys of your wisdom
Mountains of your love
C’mon people, I need you on this trip
Throw away your watches
Time ain’t yours to keep
We’ll be drifting higher
Than primeval birds
We’ll be diving deeper
Than any ancient beast

C’mon people, people c’mon
Into whispering meadows
Unexplored and cold
Make them warm with sunshine
Make their grass your home
Walk forever glowing with the light of dawn
C’mon people, everyone of you
Sing your songs of freedom
Write your books of truth
Ain’t no use in waiting
Only action saves us
Who will be there standing
After death’s hand grabs us

C’mon people, people c’mon
Naked in the starlight, dancing on and on
Into summer pastures
Filled with golden thrones
Of a spotless space child, sitting ruling wise
What’s below the mountains, what’s above the sky
C’mon people, bring your planet back
Up to bright horizons
When the dark sky cracks
New dawn reaches out now
For our infant heads
We were born tomorrow
We will live today

C’mon people, people c’mon
To the astral light hovering upon
Sunrise and the sunset, cycles of the world
Things we named and counted, things that made us grow
From a shelf of shadow to the super star
Melting war and chaos into love and art
C’mon people, people c’mon
Don’t be worried, hurried
By the swinging sword
Of our fathers’ masters
We have overthrown
Ride the wind of changes
Ride it on and on

C’mon people, people c’mon
Look for radiant valleys in the eyes of love
And whoever loves us, and whoever dreams
On angelic bikes, on translucent wings
Pain is not a feeling, pleasure ain’t a bliss
Once you kiss your Eden in its swollen lips
C’mon people, people c’mon
Walking sad and blinded
Through automatic shores
Like a ghost of knowledge
Cosmic axis spins
Balances the madness
Most of us live in

C’mon people, people c’mon
Leave the dirty city, shake of all that smog
Run through wondrous forests in majestic spring
Don’t it make you thankful for the words you sing
To the primal railroad riding high on steam
From a fertile mountain to your spirit’s stream
C’mon people, people c’mon
All we need are singers
For the same old song
How the west was conquered
How the sunlight played
Over clean acoustic
Towns and villages

Sunday, September 29, 2024

"Alp Per"

Through atlantic pan sonic scultpures
dawning of fiction, fantasy writers
of Avalon
singing old tales of riders and mares
putting plots on Mars
or other familiar planets
for working class kids'
amusement
on swings, on
ladders, in sand
boxes
preparing for king parts in the
choose your queen
process
hey professor, you missed the last child
dreaming!

Through somatic light years of Alptraum
dawning of science, road one
when was it? I feel
that yesterday's still
learning; troubling pens
on widow wings
capturing Kodak
lines from the future, to memorize
progress
and introduce men
to technology lost
who?
what was it? sore telepathic idiot
broadcasting

Wednesday, September 11, 2024

Moja gitara w kontekście (czyli wczesny Hawkwind, Amon Duul II, Guru Guru, proto-noise i... PYRK)...

W maju tego roku rozpocząłem swoją przygodę z poznańskim trio BEZKWIT. Podobno gramy jazz, ale może tylko dlatego, że jazz lepiej się sprzedaje niż free improv. Albo dlatego, że w Polsce wszystko z trąbką jest po prostu jazzem. Nie wnikam. W każdym razie dzięki współpracy z Bezkwitem poznałem Kacpra Sikorę, z którym we wrześniu w pewien gorący poniedziałek założyliśmy duet syntezatorowo-gitarowy, PYRK. PYRK (czasem rozwijane dla żartu jako Pustynne Yeti Ratuje Kosmos), to duet noise'owy - i gram tam abstrakcyjnie i ambitnie - ale prymitywnie brzmieniowo zarazem - każdy utwór to jedno sprecyzowane brzmienie gitary. Nagrywam swoje ścieżki zupełnie na sucho, bez żadnych pedałów, i potem, jako że jednak gramy noise, naprawdę nie chce mi się dla 3 słuchaczy bawić w dzielenie swojej gry na partie z takim czy innym efektem. Po prostu, symulator pieca, jakiś przester i do przodu.

Duet PYRK sprawił, a komentarze, że brzmimy jak wczesny Hawkwind minus perkusja, tym bardziej, że zacząłem zastanawiać się nad swoimi 5 (no dobra, 6) ulubionymi gitarzystami. Hendrixa nie ma, bo na niego powołuje się każdy małolat w garażu - nie ma też wymiataczy, bo ich nigdy nie lubiłem. Nie ma Daevida Allena z Gong, bo gdzieś zgubiłem jego delikatność. Nie ma awangardy, bo nie znoszę nadęcia. Jest lista, i poniższe odniesienia, czego nauczyłem się od tych nazwisk. Chrisa i Johna miałem okazję poznać osobiście, za co bardzo dziękuję Renate Knaup.

Bardzo dziękuję też wszystkim Artystom, którzy zdążyli przewinąć się / przewijają się przez Bezkwit - jesteście ważną Lekcją, Doświadczeniem i Pięknem Dźwięku.

Chris Karrer / John Weinzierl
Lepszy duet niż to, co miało Wishbone Ash i Thin Lizzy - bardziej szalony, dziki, kreatywny - nauczyłem się od nich sztuki grania psychodelicznie - i ci, co uważają, że grają psychodelę, a nie słyszeli nigdy tych dwóch Panów, mają cały wszechświat dźwięków do nadrobienia. Ja lekcje odrobiłem.

Dave Brock
Riff to podstawa do potęgi n-tej - plus tak dzikie i odrealnione solówki, że to właśnie Dave Brock, a nie Huw Lloyd-Llangton jest na mojej liście. Niesamowity songwriting. Siła prostoty. Energia. Brzmienie. Wierność ideałom. Czad.

Tony Iommi
Riff to podstawa do nieskończoności, plus, kiedy byłem w liceum, to właśnie słuchanie Black Sabbath, a nie Hendrixa ani Led Zeppelin, nauczyło mnie bluesa. No dobra, może niekoniecznie skal... Legenda.

Ax Genrich
To, co robi na "UFO" zmiata pod dywan niejednego 25-latka (a tyle Ax miał lat, kiedy grał na tej płycie). Objawienie, post-hendrixowski free jazz na rockowym i bluesowym beacie, jazzowym groovie perkusji Neumaiera - "UFO" styka na 100% - pokochałem za garażowy urok, etos DIY, i piękną notkę wewnątrz okładki. Kosmici wylądują...

Doug Snyder
Przede wszystkim "Daily Dance" - do innych płyt na dzień dzisiejszy nie mam dostępu. Katalizator PYRK, ściana dźwięku, riff-om, noise, proto-punk, dzikość serca. Kocham.

Muzyka PYRK pod linkiem:
https://pyrk.bandcamp.com/

Thursday, August 15, 2024

"The Rainbow Foreigner" (2019)

Our hero is a Foreigner everywhere he goes. His freewheeling spirit is hungry, and his halo is of rainbows. He wakes up one day in THE LAND OF ETERNAL TWILIGHT, surprised by the company of women and angels. They call his name through the void, and he gets inspired to call back. One of the women approaches him. She drops a whirlwind veil off of her eyes and lets the foreigner see. The land looks like home. The woman seems friendly. The weather is fine, and the wine tastes spectacular. But after a few sips, the foreigner gets angry at the woman, because she's too much honey for his harsh tastes, and she couldn't replace his idealistic love from the outside of the Eternal Twilight. So, he exclaims BUT YOU'RE NOT HER, AND NEVER WILL BE! And she vanishes complete with the realization. The rest of the vision spirals into oblivion. Yes, the foreigner is a Rebel. THE RAINBOW FOREIGNER / REBEL OF UTOPIA. He has seen through the absolute reality, and the initiate's shock of death and birth. He now rebels against everything the Eternal Twilight stands for, he no longer wants himself a part of this land, but cannot flee it, through birth, death, sex, or sleep. So, he begins to wander in the CREATION OF THE TWILIGHT, a place where creatures like ones that welcomed him here are perceived enemy of the night, and creatures like him are welcome. In the creation, only darkness, and a dim candle of the double moons shines a path through the primal wilderness. There is a chance to escape, and more wine seems to be the solution. So, our hero falls asleep surrounded by visions of Al-Ghoul. They are demonic, but friendly, not honey friendly, and offer a way out of the waste with a single handshake. Our hero awakes again. It is his first awakening outside of Eternal Twilight. He wakes up and finds some LIEBFRAUMILCH IN THE MORNING. It is peace, it is earthly wine, it is wine and peace he got accustomed to. Still a foreigner, but free from the world of twilight, from the endless re-awakenings in a dreammare. He finds a tower and  a set of stairs leading to the mountains on the horizon, the MOUNTAINS OF MADNESS, mountains of his madness. He starts to climb the tower, bold in plastic colors. Soon he finds ancient Mayan cities, full of growth, fruit, and cheer, before the jungle ruin took over the pastel dream. He climbs on and on through the stairs, and the mountains turn out to be pyramids. The hero understands he has gone BEHIND THE VEIL OF ATLANTIS. There are no guards, no seraphs, no horses, no visions. There is pure universal bliss, and bliss alone. Our traveler sits on top of one of the pyramids and starts contemplating the morning. The morning is cloudless, yet violet, violent, but serene. It is home. Our hero understands he is also THE CIPKONAUT, for he has gone beyond the valleys of sex and law. Desire is fruitless, so is compassion. They are rendered obsolete by pure space, shining above the foreigner like a curse. He has been chosen to carry the message and be the message. Carrying messages is easy, he thought to himself. But being the message can get you into trouble. He thinks of all the women and forsakes them. He then finds an ancient scripture in the wooden waste of flags, in harsh concrete it says OMNI. Four letters of wisdom to be found only on top of the Universe. But what do they mean? But is it the top of the Universe? Or another illusion of mind back from the Eternal Twilight? He is unsure. So the paradise vanishes. The paradise is always lost. Only the MEADOWPIPER sings, and our hero awakes again. He did not realize he was dreaming, the meadow is calm and there is no trace left of the whole journey. Pain and joy, love and laughter, tears, and death, and birth are rendered obsolete. Eden is bare. Space is indifferent. Who once rebeled against Utopia will forever be banished, waving the flag of Rainbows, being a Foreigner everywhere he goes.



Music for electric guitar, bass guitar, synthesizer, percussion, and drum machine.
Improvised and recorded by Adam Majdecki-Janicki.
Album artwork: Rainbows from Scheuchzer's Physica Sacra (1731)

Inspired by Amon Düül, Popol Vuh, Achim Reichel, Tangerine Dream, Yuri Morozov, Angus MacLise.

Monday, August 5, 2024

"Dziewczyna z kasetą Kyuss" (2024).

Pachnie jak w każdym polskim domu
Obudziłem się nad ranem
Ona jechała pociągiem
Włączyła kasetę Kyuss
Powiedziała: Mam ją od 30 lat.
Zaraz, przecież nie masz jeszcze 20.
Logika kurtyny zamknęła pięść
I pieśń pustyni zgasiła pociąg
Może był to zresztą autobus
Albo samolot
Gdziekolwiek można słuchać kasety Kyuss
Zdecydowanie jednak nie lokalny tramwaj
Było tam więcej ludzi
Ludzi-duchów
Czekających za kurtyną
Trochę martwych, trochę żywych, odmienionych w każdym razie
Serdeczniejszych
Pustszych
I cichszych
Ktoś z nich zadzwonił do mnie i powiedział
Wynajmij muzyków sesyjnych
Obudziłem się w przeświadczeniu, że to dobry pomysł
Pięść znów otworzyła się w kwiat
Rozjebany kwiat lotosu
I nagle pociąg stanął
Anioły uwolniły torowisko
Kyuss bębniło, a ona założyła skarpetki
Nie zdałem sobie wcześniej sprawy
Że żadne z nas tutaj nie miało butów
I w zasadzie chyba byliśmy nadzy
Ale nie miewam erotycznych snów
Chyba, że o kosmitkach
Zapomniany singiel z Barbarellą i Pin-Up Club
Zachęcająco migał w oknie
Obudziłem się
Ze snu w sen, jak pisał Poe
Z wiersza w wiersz
Z grafomanii w ciszę
Ostatni przystanek do ciszy
Wyłącz tą cholerną kasetę

Thursday, August 1, 2024

“Bo my, artyści, mamy kicia wyjebane” (2015)

***

Ktoś powiedział mi parę żyć temu
„twoje wiersze są o niczym”
a o czym miałyby być?
co tak szczególnego się dzieje?
kto tak szczególny się rodzi?
jaki temat nie schodzi
z bladego ekranu gazet i TV?
jeżeli dla kogoś „o niczym”
oznacza już „puls istnienia”, to dziękuję za komplement.

***

Z drugiej strony, pozdrawiają serdecznie
ocalone dłonie koneserów
rzucone wcześniej w bop
i czarno-białe filmy, teraz zapuszczają brody
i święcą się na proroków
beatu
świętych kanonicznych
aptek
tak, to modne w tym sezonie – polecają się
żurnale i ulotki zostawiane
pod drzwiami, wsuwane pod próg religijne uniesienia, dostarczane cyfrowo flesze
z drugiej strony, tak, z drugiej strony, pozdrawiają serdecznie odmłodzone monstra, przyklejone do warg gąbczaste kreatury, apostołowie bezrobotnych
pokoleń
kto zje z nami?
przepraszamy,
to nie nasza stylizacja
a, i Jezus opuścił budynek.

***

Z Krakowian czyta tylko
Sztaudyngera?
Trafiło ci się, kicia,
na frajera!

***

Izolować
Inwigilować
Wprowadzać
Wyprowadzać
Z biegiem lat nauczycie się tego i paru innych, najpotrzebniejszych rzeczy.
Siedząca praca to straszna męczarnia w upalne dni.
Figura wojskowa podtrzymuje niebiosa.
Ekspert stwierdza – dobry rocznik, zaprawdę smakowite.
Musisz go poznać, by nie zginąć w tej branży.
Biurokracja obrzezania.
Kandytat na snajpera otwiera okno z hukiem – oj,źle – niedobrze, niedobrze…
Ludzie są wyznacznikiem regionu, pamiętaj:
Inwigilować.
Myśl jest jak mleko dolane do kawy. A ty jesteś kawą.
Nie poznasz się na ulicy, łuczniku.
Brukowce nic ci nie powiedzą:
„obywatel K. został zamordowany wczoraj wieczorem w wyjątkowo brutalny sposób. Otóż sprawcy…”
„pani E. urodziła szóste dziecko i ma się dobrze…”
Spaliłeś zdjęcia?
Daj mi popioły, natychmiast – białą kliszę i coś do popicia.
Spóźniłem się na tramwaj

***

Jest druga
wypaliłem już wszystkie skręty
ślad nie został po koktajlowym zespole
w głośnikach wciąż pada deszcz
i kojot drży na wietrze
zupełnie jak w japońskiej
powieści
jemy winogrona, tańczymy w piasku
piszemy papierowe listy
i nic nie jest japońskie
winyl trzeszczy, to prawie jak
kominek
i wino się nigdy nie kończy
zaśpiewamy jeszcze kilka niemieckich piosenek
zadzwonię do wydawcy
zerżnę cię dwa razy
zapalę papierosa
a potem pójdziemy na tacos

*** (Peace go with you, Gil Scott-Heron)

Spóźniłem się na pociąg – towarowy odjeżdżał o drugiej – zabrał mnie na peryferie stert gołębi – zimnych, stalowych, spadały z nieba – obce gramatyki wlewały się uchem ścian i kaloryferów – nasłuchując oznak życia wśród resztek kłamstw i rezolucji, oddechu getta wśród klinicznie mankamentnych obietnic
białasa na księżycu, pluskiew w Białym Domu, tajemnych języków arabskiej muzyki
z pokoju obok.

Nowy biały poeta, poprawił płaszcz, przeszedł się nową czarną ulicą, i buty stały się białe, wódka czerstwa, chleb jutrzejszy – szron etykiety i kleru.
W twarzy zobaczył zero, a w lustrze swoje marne kochanki, których nawet wspomnienie sprowadza Deszcz.
Postawił kropkę znów nietamgdzietrzeba, odwodnił wątrobę i przespał się z popielniczką na łóżku wodnym Diany.
Nowy Czarny Poeta milczał dość długo.
Mam nadzieję, że mi uda się pomilczeć
nieco dłużej.

Z góry dziękuję,
Adam Jan Kaufmann

Wednesday, July 31, 2024

Przewaga undergroundu nad szołbiznesem.

Szołbiznes, jak powiedział ktoś kiedyś, to domena złych ludzi. Są oczywiście wyjątki. Jeszcze gorsi ludzie.

Kiedy obserwuję poziom polskiego dziennikarstwa muzycznego, tematykę artykułów (nowa fryzura pana X, nowe bikini panny Y), i ogólną pustotę umysłową, zastanawiam się, czy jest ona narzucana społeczeństwu, czy społeczeństwo faktycznie (i bardzo niestety) chce takich idoli i takich informacji?

A mogło być inaczej. Hipisi trochę spieprzyli sprawę.

Kiedyś artyści undergroundowi typu Hawkwind czy Amon Duul II mieli umowy z dużymi, dobrymi wytwórniami, i byli godziwie wynagradzani za swoją pracę (Liberty, United Artists). Tantiemy, koncerty (dobrze płatne) w dobrych salach etc...

Co się stało? Nie wiem, ale umowy pokończyły się i pojawiły się nowe - nie wnikam, nie moja praca, nie moje pieniądze.

Boli jednak obserwacja tego, co stało się z polskim undergroundem, abstrahując już od brytyjskich i niemieckich wzorców.

Bo, moi drodzy, tutaj już nie ma nic.

Albo siermiężny punk, albo siarczysty metal, albo akademickie pierdzenie w żarówko-syntezator, albo hobbyiści tacy jak ja (z tym, że ja akurat miałem szczęście wydać kilka winyli, CD, i kaset).

Wszystko to dla max 100 osób, płatne zwykle 300PLN, że aż człowiekowi nie chce się gitary pakować i robić z siebie bałwana.

Po co? Bo ja na przykład wierzę w underground, z niego wyrosłem, jako 15-letni szczeniak zaczytywałem się w Aural Innovations, i wreszcie w 2014 i ten kultowy magazyn zrobił ze mną wywiad i napisał recenzje moich płyt. Warto.

Po co? Bo tu nie chodzi o fryzury, bikini, i Eurowizję (choć raz na Eurowizji był Telex - szacun!).
Chodzi o sztukę. Obrazy, wiersze, ludzi, wywiady, spotkania, kawy, papierosy, zaplecza, kluby... to wszystko jeszcze ma urok.

Po co? Bo szołbiznes jest dla marionetek. Jedna przychodzi na sezon, góra dwa, potem wskakuje inna, a za sznurki pociąga ten sam producent, który pewnie za chuja nie wie, kto to Maurizio Bianchi, i może nawet lepiej bo jeszcze zrobiłby modny "beat" oparty o obrazki z Auschwitz, i wszystko byłoby mu jedno.

1998 rok to bardzo dawno temu, wtedy miałem 13 lat i swoich idoli. Teraz jestem starszy od większości z nich (bo np. Kurt Cobain jest martwy od 1994). Co pozostało? Przede wszystkim moje wiersze, teksty, kompozycje, improwizacje, setki godzin nagrań i satysfakcja, której, jak Rolling Stonesi, wciąż nie mogę znaleźć. Kiedy znajdę, pewnie zamknę kram pt. sztuka i będę sprzedawał haszysz na Atlantydzie.

Póki co sprzedaję płyty winylowe w Poznaniu - Mieście Doznań. Bawię się dobrze. Czasem coś nagram, ale naprawdę, jeśli nie dostanę zaproszenia do studia nagrań, 3 płyty które aktualnie finalizuję będą ostatnimi. Bo już nie warto. Swoje zrobiłem. Andele.

Friday, July 19, 2024

Andrzej Mikołajczak, Wojciech Korda, Czesław Niemen... i inni.

Andrzeja Mikołajczaka poznałem w 2010 roku, kiedy zaczynałem pracę nad moim debiutanckim albumem, "Second Hand Man" (Winyl/CD, 2011).

Andrzej pokazał mi jako pierwszy możliwości profesjonalnego studia nagrań. Choć z usług takowego skorzystałem właśnie tylko wtedy, i przy okazji nagrań z KakofoNIKT w 2017 roku.

Wolę domowe otoczenie.

Ale nie o studiach nagrań tutaj, a trochę o domowym nagrywaniu muzyki jeszcze będzie.

Jako nastolatek czytałem książkę Azerrada o Kurcie Cobainie i z niej dowiedziałem się o jego fascynacji The Beatles. Amerykanin urodzony kiedy wyszedł Sgt. Pepper zafascynowany dość nudnymi brytyjczykami. Ciekawa historia.

Każdy jednak jest w kogoś wpatrzony. Można powiedzieć, że na własną rękę wpatrzony byłem właśnie w Cobaina (urodziłem się 4 lata przed wydaniem "Bleach").

Wcześniej jednak, o wiele wcześniej, moja kochana mama puszczała mi z winyla płyty Czesława Niemena. Pamiętam, że jako dziecku szczególnie podobało mi się "Enigmatic".

Dzięki Andrzejowi poznałem Wojtka Kordę, który śpiewał w Niebiesko-Czarnych, tam gdzie zaczynał też nasz, potocznie zwany, "Czesiu".

Wojtek Korda okazał się nie tylko prawdziwą legendą rock'n'rolla, ale też niezwykle przyziemnym i sympatycznym człowiekiem, który jako pierwszy grał Hendrixa za Żelazną Kurtyną. Przekazał mi sporo wiedzy na temat magicznych lat 60-tych, porównał też mój songwriting do Zappy, Dylana, i Donovana, czym bardzo ułatwił mi "start w branży" - start o tyle zabawny, że nie w smak mi było gwiazdorzenie, i uciekłem w 2 lata po wydaniu debiutu do sypialni, by nagrywać tam co chcę, kiedy chcę, i w przysłowiowej dupie mieć recenzentów.

Albo to, albo Wojtek przeceniał mój talent. Ale w końcu taka legenda wie co mówi, a 4 lata później moją grę na gitarze skomplementował Chris Karrer i John Weinzierl.

Coś w tym więc musiało być, ale to już mam do siebie, że wszystkie moje płyty przepadają. Może dlatego, że mam niewielu (żywych) przyjaciół...

W każdym razie, do Czesia wracając, i Andrzej i Wojtek opowiadali mi o Niemenie. Stworzył się z tego portret człowieka, którego jako szczere dziecko odebrałem z płyty "Enigmatic", "Dziwny Jest Ten Świat" i "Sukces". Innymi słowy, Czesiu mnie nie zawiódł - często osoby, w które jesteśmy wpatrzeni, przy bliższym poznaniu okazują się dupkami. Z Czesiem na pewno by tak nie było. Równy gość, i ogromny talent. Nie miałem okazji go poznać, byłem za młody i za głupi.

Niech mu będzie dobrze, gdziekolwiek teraz "odkrywa nowe galaktyki".

Trudno kontynuować tradycję "gwiazd rocka" - ale, powiem szczerze, ani Andrzeja, ani Wojtka, nie odebrałem jako "gwiazd". Normalni goście z poczuciem humoru i miłością do sztuki.
Co tu więc kontynuować? No tak, dla kasy, to można wyolbrzymić i wyśmiać rock'n'roll (punk, gotyk), albo mu zaprzeczyć (avant rock, noise) - ale to i tak będzie "rock". Pokazać dupę (było), wypróżnić się na scenie (było), zrobić z siebie medialnego clowna (było)... A nie dla kasy?

Nie dla kasy, to mogę sobie na telefon nagrać "Płonącą Stodołę", jak Cobain "And I Love Her" i dbać o kontynuację ducha. Oczywiście Cobain nagrał na kasetę, ale ja nagrywanie na kasety też już mam za sobą. Łatwiej włączyć dyktafon. Nie słuchajcie mojej ogniskowo-punkowej wersji, jeśli Niemen jest waszym bogiem i niedoścignionym idolem - tu nie chodzi o "x factor" wokalu, pojedynki, wykony, Michała Szpaka, i inne gówna. Tu chodzi o ducha. Może kiedyś nagram "Stodołę" porządnie, kto wie, marzy mi się aranż na Mooga i orkiestrę. Ale najpierw czekam na 100.000PLN i zaproszenie do studia. Mam masę własnych piosenek i sporo wydanych płyt. Tych możecie słuchać spokojnie. Tylko po co, nie? Lepsza Sanah. Andele.